Dwóch czy trzech innych, pobrawszy się pod ręce, chodziło wkoło bilardu, rozmawiając i śmiejąc się głośno, w czém i pijący herbatę dopomagali im gorliwie, tém łatwiéj, że pili bardzo powoli, wyraźnie dusząc się napojem, który, mówiąc w nawiasie, obrzydliwy bywał na sali.
Wszyscy ci młodzi ludzie wyglądali pół ze szlachecka, pół z pańska. Tużurki ich i paletoty z cienkiego sukna były to zadługie, to za krótkie, wyraźnie robione przez miasteczkowego krawca, żyda Lejbę, o siwych pejsach i czerwonym nosie. Olbrzymie kokardy krawatów pstrzyły się różnemi barwami, a ręce grube, muskularne, opalone, kłóciły się z glansowanemi rękawiczkami różnych kolorów, rzuconemi na bilard lub wyglądającemi z kieszeni.
Nagle na nierównym bruku, który Szloma ku większéj swéj sławie kazał urządzić pod oberżą, zaturkotały koła szybko nadjeżdżającéj najtyczanki i cała młodzież rzuciła się do okien.
— Snopiński przyjechał! — zawołali wszyscy.
Drzwi otworzyły się z wielkim łoskotem i wpadł przez nie Alexander w eleganckiém ubraniu z orzechowego sukna, w zgrabnéj czapeczce, ciemno-zielonych rękawiczkach i z laseczką o pozłacanéj gałce w ręku.
— Jak się masz, Olesiu! cóż tak późno, Olesiu! — wołali poufalsi.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.