a synalek dowodzi, że na małém gospodarzyć nie warto!
— Ciekawym téż, czy jego ojciec w istocie taki bogaty?
— Czyż nie znasz bogactwa dzierżawcy? Jak ma porządne inwentarze i kilka tysięcy rubli gotówki, to i chwała Bogu. Ale zobaczysz, jak to synek pięknie i prędko z dymem puści!
— Spodziewam się! paletoty z Warszawy!
— I czapeczki!
— A i jeździł panicz do Warszawy przeszłego lata; pewnie tam porządną sumkę na bruku zostawił.
— A jakże! ale przywiózł kilka tuzinów rękawiczek, które nam pokazywał, i cukierków dla pani Karliczowéj.
— Żal się Boże! ja nie wiem, jak to pani Karliczowéj nie wstyd takiego, za pozwoleniem, błazna bałamucić! Toć to bogata obywatelka i nie piérwszéj młodości!
— Zachciałeś! ładny chłopiec!
Gdy tak dwaj szlachcice szeptali między sobą, z ukosa spoglądając na dandysującego się pod sztachetami Alexandra, ktoś zawołał:
— Siankowscy jadą!
Na placu ukazał się staroświecki kocz poczwórny, a w nim siedziała familia Siankowskich, dzierżawiąca także jeden z majątków hrabiny L., i złożona z matki, dwóch córek i ogorzałego ojca.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.