Gdy powóz zatrzymał się przed wrotami cmentarza, Alexander poskoczył, otworzył portyerę, a zdejmując czapeczkę i kłaniając się elegancko, pomagał wysiadać paniom. Pocałował matkę w rękę, uścisnął rączki panienek, pytał o zdrowie, wołał, że piękna pogoda, i cały w ukłonach i komplementach, odprowadził damy do połowy cmentarza, potém wrócił na swoje stanowisko. Wysokie, świeże i nieszpetne panny Siankowskie uśmiechały się doń bardzo mile, a gdy odszedł, jedna z nich obejrzała się za nim parę razy.
Po przybyciu Siankowskich cała już parafia ruszyła pod kościoł. Podjeżdżały różne bryczki, najtyczanki, kocze i karykle, a z nich wysiadali mężczyźni i kobiety różnych strojów i powierzchowności.
Alexander otwierał portyery paniom przyjeżdżającym powozami, kłaniał się tym, które przyjeżdżały w najtyczankach, a na przybywające prostemi bryczkami zaledwie patrzył, chyba wtedy, gdy która z nich była młoda i ładna, zerkał na nią ogniście, a gdy przeszła, odwracał się do stojących obok towarzyszy i mówił półgłosem:
— Nieszpetna szlachcianeczka!
Ostatnia ze wszystkich powozów, ukazała się na placu ładna, podwójna karetka, w sześć karych koni zaprzężona, ze służbą w liberyi.
— Pani Karliczowa! — ozwało się kilka głosów, i wszystkie oczy zwróciły się na Alexandra.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.