Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Po ustach młodzieńca przebiegał drwiąco-zadowolony uśmieszek.
Z pięknéj karetki wysiadła kobieta przeszło lat trzydziestu, ale jeszcze bardzo ładna. Miała ona włosy najwyższéj czarności, oczy czarne, ogniste, płeć śniadą i niezmiernie długą suknią; na twarzy miała przezroczystą koronkową zasłonę, a na ręku różaniec z agatowych paciorków, z cennym złotym krzyżem. Cała jéj powierzchowność oznajmiała kobietę światową i z wysokiéj sfery, ale zarazem ognistą, wrażliwą, kapryśną i goniącą ostatkiem młodości, która świetną a burzliwą być musiała. Wysiadając, rzuciła szybkie spojrzenie na Alexandra, który wraz z liberyowanym lokajem otwierał portyerę, podała mu rękę i zamienili z sobą kilka słów półgłosem. W końcu pani Karliczowa uśmiechnęła się raz jeszcze, orzuciła piękną twarz młodzieńca ognistém spojrzeniem i weszła na cmentarz. Alexander stanął znowu u furtki, ale zamyślił się nieco, od chwili do chwili uśmiechał się do siebie, jakby go jakieś miłe lub zabawne myśli zajmowały.
— No, pójdźmyż do kościoła; już wszystkie damy przyjechały — ozwał się Siankowski.
— Nie wszystkie jeszcze! — zarzucił Alexander.
— On jeszcze na kogoś czeka! — zawołał głos jakiś.
— Ja wiem na kogo — odrzekł ktoś inny.
— Na kogoż?