— Na pannę Niemeńską.
— Czy prawda, Olesiu? — spytało kilka głosów.
— Prawda — odpowiedział krótko Alexander.
— A cóżby na to pani Karliczowa powiedziała? — z przekąsem spytał Kotowicz.
— At, — niedbale odpowiedział Alexander — co to za porównanie! Ta Wincunia Niemeńska śliczna jak jagódka, świeża, młodziuchna. A pani Karliczowa, no, zapewne, to bardzo miła dama, ale z nią to można tylko tak... pour passer le temps.
— Patrzcie! i po francuzku gada! — szepnął Rybiński do Kotowicza.
— A pannę Wincentę to niby mógłbyś na seryo pokochać, ty bałamucie jakiś! — zawołał Siankowski.
— Do szaleństwa! — zawołał Alexander. — Ja już i tak w niéj zakochany po uszy, choć jeszcze trzech słów z nią nie mówiłem! nie wierzycie? Słowo daję, że prawda!
— Czekaj-że — zawołał Siankowski — powiemże to ja siostrze mojéj, Józi!
— A gadaj, jeśli chcesz! już mię teraz nikt nie obchodzi, tylko jedna ona!
— Kto?
— Wincunia Niemeńska.
Chóralny śmiech zabrzmiał.
— Zapominasz, Olutku, że ona ma narzeczonego — zawołał ktoś z młodzieży.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.