i pozdrowił ją najpiękniejszym swoim uśmiechem i ukłonem.
Wincunia skłoniła lekko głowę i postąpiła ku kościołowi śpiesznym krokiem. Bolesław przemówił coś do niéj, nie usłyszała. Zdawała się bardzo zmieszaną.
Uderzono w dzwony kościelne i po chwili cisza zupełna zaległa plac i cmentarz, tylko z wnętrza świątyni wypływały poważne akordy organów, albo wybuchał z niéj chór mnóztwa głosów, śpiewających pieśni nabożne.
Po nabożeństwie, pobożni wyroili się znowu przed kościoł. Potworzyły się na cmentarzu różne grupy. Ludzie poważani, zamożni właściciele i dzierżawcy, otoczyli wychodzącego z zakrystyi proboszcza i rozprawiali z nim o gospodarstwie, urodzajach, wiadomościach gazetowych i t. d.
Niemłode kobiety podchodziły téż do siebie z wzajemnemi powitaniami; między niemi była pani Niemeńska, a obok niéj stała Wincunia. Nie przyłączyła się ona do gromadki panien, wkoło których na wyścigi zalecała się młodzież, ale milcząca stanęła obok ciotki i trzymała wciąż wzrok spuszczony, jakby lękała się spojrzéć na coś, co się jéj ciągle nasuwało przed oczy.
To coś było w postaci pięknego młodzieńca, który nazywał się Alexander Snopiński. Przeciw swemu zwyczajowi, nie złączył się on z młodzieżą, stro-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.