łem czasu zająć się nauką chłopca. Zresztą mówiłem sobie zawsze, że w naszym stanie wielkiéj nauki nie potrzeba, że będzie jeszcze na nią dość czasu. W dwunastym roku oddałem go do szkół. Zdolności miał ogromne i uczył się doskonale, kiedy chciał, ale rzadko chciał, bo przywykł w domu do próżniactwa i same głupstwa kręciły mu się po głowie. Skończył jednak cztery klasy, a tak był zdolnym, że, choć mało się uczył, jak przyjechał do domu na wakacye i zaczął rezonować o wszystkiém, co słyszał i widział, zdawało się, że bardzo wiele umié, i że skończony z niego człowiek. Po wakacyach, za nic już nie chciał wracać do szkół. Nie chcę i nie chcę. Matka także kładła mi ciągle w uszy: a dość tych nauk! a na co to nam te nauki! a Oleś już i tak rozumniejszy od całéj okolicznéj młodzieży! Z początku nie zdawało mi się, aby tak było, ale jak zaczęli mię oboje prosić, i on, i matka, tak i pomyślałem sobie, że może i dobrze będzie, jeżeli chłopiec zostanie w domu i będzie mi pomagał w gospodarstwie. A trzymałem wtedy wielką dzierżawę w Kowieńskiém, potrzebowałem pomocy. Myślę sobie: będę go kierował na gospodarza, a gospodarzowi nie wiele nauki potrzeba! Otóż widzę jasno, że się grubo myliłem, bo nauka już przez to samo dobra, że przyzwyczaja do pracy, a potém już teraz taki świat, że bez nauki ani rusz, nawet w gospodarstwie, a i mnie, choć staremu, brak jéj często poczuć się daje. Koniec końców, pozwoliłem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.