Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

brany przeze mnie w pocie czoła — ozwał się, jakby odpowiadając najważniejszéj trosce swojéj — już i dotąd strwonił nie mało. Zachciało się paniczowi jechać do Warszawy; pojechał i stracił grube pieniądze, ale za to nawiózł z sobą marynarek, krawatów, paletotów, cukierków dla panienek i licho tam wié czego jeszcze, a w dodatku większe jeszcze fumy i pustactwa w głowie. Trzy miesiące temu, posłałem go do powiatowego miasta z podatkami, bo obowiązałem się kontraktem opłacać podatki za Adampol. Myślisz, że zapłacił? Gdzie tam! przehulał pieniądze, a były nie małe, i potém napisał do mnie, abym mu przysłał inne, bo tamte użył na swoje potrzeby. Musiałem drugi raz zapłacić. Trzyma sobie na stajni cztery konie, których nikomu poruszyć nie wolno; na rękę nie włoży innéj rękawiczki, tylko warszawską, przegrywa w bilard na téj przeklętéj sali, którą dyabeł, w postaci żyda, wymyślił na pokuszenie ludzkie, i lata po sąsiedztwach, gdzie tylko znajdzie jaką nieszpetną mordeczkę. At!... Ot powiem ci, Andrzeju, że najbardziéj psują mi go kobiety, począwszy od matki, a skończywszy na téj pani Karliczowéj, co to sama nie wié, co z nudów na wsi robić. Złapała go sobie na zabawkę, zaprasza, trzyma po kilka dni u siebie, prezentuje całemu światu, chwali i bałamuci, a jemu zdaje się, że on wielki bohater i ósmy cud świata. Ładny z niego chłopiec, a kobiety to tak i lgną do jego kędzierzawéj czupryny i białych zębów, a tém i jemu