kiedy tak się w nią wpatrywał, że aż zapominał o odpowiadaniu na wielomówne i uprzejme pytania pani Niemeńskiéj. Był on ubrany wedle ostatniéj mody, wszystko na nim było cienkie, świeże, wytworne; misternie zawiązany węzeł szafirowego krawata pięknie odbijał przy ciemnym stroju i białéj twarzy. Mówił wiele i z ożywieniem, a co moment mowę swą zwracał do Wincuni; ona odpowiadała mu uprzejmie, z uśmiechem, ale głosem nieco cichszym niż zwykle; podnosiła na niego spojrzenie i wnet spuszczała oczy; on spojrzenie to chwytał wzrokiem w przelocie, zaglądał w nie głęboko, a potém milkł na chwilę i tylko patrzył na nią.
Pod gankiem zaturkotały koła i do pokoju wszedł Bolesław.
— Czemu tak późno przybywasz pan! — spytała gospodyni domu — czekałyśmy na pana z obiadem.
Bolesław powitał panie, a ujrzawszy Alexandra, zdawał się trochę zdziwionym jego obecnością w Niemence.
— Czy panowie znają się? — spytała pani Niemeńska, gotując się już do dopełnienia ceremonii przedstawień.
— O, miałem przyjemność spotykać się z panem Topolskim w sąsiedztwach — zawołał Alexander, i z najbardziéj światową, jak mógł, grzecznością, podał rękę przybyłemu.
Bolesław usiadł i rzekł:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.