— Przyjeżdżam prosto z X., gdzie byłem na obiedzie u proboszcza. Zebrało się tam nas kilku hreczkosiejów i zarazem trochę literatów, więc gwarzyliśmy sobie to o tém, to o owém...
— Przepraszam pana, że wypowiem moję myśl — z grzecznym, ale nieco ironicznym uśmiechem przerwał Alexander — nie mogę pojąć, jak pan mogłeś przełożyć gawędkę u proboszcza, nad towarzystwo pań, które go tu oczekiwały.
Uśmiechnął się Bolesław i odpowiedział:
— Moja znajomość, a nawet ośmielę się powiedziéć, moja przyjaźń z paniami, jest tak starą i nie potrzebującą dowodów, że panie doskonale wiedzą, jak mi jest drogiém ich towarzystwo. Ale zarazem wiemy téż o tém wszyscy, że mężczyzna nie może żyć dla swego tylko, choćby najulubieńszego, kątka. Jego obchodzą i obchodzić powinny sprawy ogólne, a o nich jakże wiedziéć może, jak w nich weźmie udział, jeżeli nie będzie przebywał niekiedy w szerszém kole ludzi, choćby nawet ich towarzystwo nie najlepiéj lubił?
Alexander zdawał się przez chwilę nieco zmieszany tą poważną, lubo pełnym prostoty tonem wygłoszoną, odpowiedzią. Spuścił oczy i po twarzy jego przemknęło niezadowolenie, połączone z ironią. W mgnieniu oka jednak odzyskał zwykłą sobie śmiałość i rzekł:
— Masz pan zupełną słuszność i bardzo pięknie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.