w ciemności żalu, rozczarowania, rozpaczy, a kto wié, może grzechu i buntu przeciw swemu losowi!
Wincunia patrzyła na Alexandra i stawała się coraz bledszą; w miarę, jak mówił, wzrok jéj coraz śmieléj tkwił w jego twarzy, mglił się wilgocią i promieniał połyskliwym blaskiem.
Alexander czuł spoczywający na sobie ten wzrok dziewczyny, lubo z mową swą najczęściéj zwracał się do gospodyni domu. Głos jego stawał się coraz dźwięczniejszym, mowa coraz płynniejszą, o tém co widział, opowiadał z łatwością i dowcipem, który nieraz szczerze rozśmieszał słuchających.
— Jakież to piękne, naprzykład, te Łazienki! — mówił między innemi rzeczami — byłem tam właśnie w czasie kwitnienia drzew pomarańczowych; przecudny zapach rozlewał się wkoło stawów, po których pływają łabędzie...
— Łabędzie! — zawołała Wincunia, porwana opowiadaniem i swém amatorstwem ptaków — jakżebym chciała widziéć kiedy łabędzie! Znam tego ptaka tylko z opisu, prześliczny być musi!
— Prześliczny! — powtórzył Alexander — ale przecie można-by i tu zaprowadzić łabędzie. Klimat nasz nie wiele się różni od warszawskiego, a niedaleko od Niemenki widziałem staw dość duży. Idzie tylko o sprowadzenie jednéj pary.
— Ależ to musi być kosztowne i trudne do hodo-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.