Wincunia spuściła oczy i nie odpowiedziała; Bolesław rzekł znowu:
— Wszak pani wiész o tém, że twój uśmiech to moje słońce; gdy jego braknie na twojéj twarzy, mnie światła braknie. Nic więc dziwnego, że smutek pani przeraża mię i do pytań skłania.
— Ja nie jestem smutna — odrzekła Wincunia nieco z przymusem — panu się tylko tak zdaje! — i jakby dla potwierdzenia słów swych, zaśmiała się głośno, ale w śmiechu jéj zadrgała fałszywa nuta.
Alexander, słuchając opowiadań pani Niemeńskiéj, z ukosa spoglądał na cicho rozmawiającą z sobą parę narzeczonych, rumienił się chwilami i brwi mu lekko drgały. Gdy tylko pani Niemeńska mówić przestała, zwrócił się do Wincuni i rzekł:
— Widziałem tu w przyległym pokoju fortepian; zapewne pani grywa; czy można prosić?...
— O, ja tak niewiele gram! — tłómaczyła się Wincunia.
Pani Niemeńska głos zabrała.
— Ale ja od pani Siankowskiéj słyszałam, że pan bardzo ładnie śpiewasz. Niechże pan będzie łaskaw i sprawi nam tę przyjemność...
— Prawdziwie pani — wymawiał się Alexander — nie jestem dziś przy głosie, i choć brałem lekcye śpiewu w Warszawie, nie wiem, czy uda mi się dziś cokolwiek dobrze zaśpiewać!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.