stało, miał jakieś prawa ojcowstwa. Tak, on czuł się, i słusznie, ojcem jéj duszy!
Drzwi zamknęły się za Wincunią, Bolesław odszedł. W bawialnym pokoju spotkał się z panią Niemeńską.
— Czy pani nie wiész, co się dziś stało Wincuni? — spytał z niepokojem — blada, milcząca i parę razy łzy miała w oczach.
— Ja sama uważałam, że ona dziś była nie swoja — odparła ciotka — zaraz po powrocie zaczęła się skarżyć na ból głowy, a cały wieczór siedziała, jak niema, co jéj się przecie nigdy nie zdarza! Żeby to tylko nie był początek choroby jakiéj, broń Boże!
— Gorączki panują w okolicy... — szepnął Bolesław, przesuwając dłoń po nagle zbladłém czole.
— Jeżeli-by Wincuni było gorzéj w nocy lnb jutro z rana — rzekł do pani Niemeńskiéj — nie tracąc ani chwili czasu, przysyłaj pani do mnie, a pojadę natychmiast sam po doktora. Dam w domu rozporządzenie, aby konie przez całą noc stały w stajni ubrane i gotowe do drogi. — Pożegnał panią Niemeńską i wyszedł, po kilka razy powtórzywszy prośbę, aby, w razie zasłabnięcia jego narzeczonéj, natychmiast mu o tém oznajmiła.
W pół godziny potém, cisza zupełna panowała w Niemence, wszyscy spali we dworku i wszystkie światła pogasły, tylko w oknie pokoiku Wincuni długo w noc błyszczało światełko.