Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegła przygładzić włosy, albo poprawić suknią, i uśmiechnął się z zadowoleniem, muskając wąsika. Ale gdy nie wyszła wcale do bawialnego pokoju, aby go wspólnie z ciotką przyjąć, przekonał się, że ładna dziewczyna schowała się przed nim. Zły był wtedy, zawiedziony, rozdrażniony i dał-by, Bóg wié, co, żeby ją choć na chwilkę ujrzéć. Zdawało mu się, że ją kocha szalenie, że za nią przepada, odkąd jéj widziéć nie może.
Wróciwszy do domu, chodził po swoim pokoju ze zmarszczonemi brwiami i rumieńcem rozdrażnienia na twarzy. Nagle uderzył się dłonią w czoło i zawołał:
— Mój Boże! jakiż ja jestem nierozsądny! Martwię się tém, czém cieszyć się powinienem! Schowała się przede mną? a więc to wyśmienite! Snać nie jestem jéj obojętnym, i albo musi mię bardzo nie lubić, albo lubić więcéj, niżby chciała. Nie lubić nie ma powodu... no... i nie może (musnął wąsika), a więc znak niezawodny, że się jéj podobałem, a ponieważ jest zaręczoną, walczy z sobą i chce o mnie zapomniéć. To jasne jak na dłoni!
Rozpogodził twarz i chodził po pokoju, uśmiechając się do siebie.
— Tak, tak — rzekł — dla tego-to i do kościoła nie przyjechała, żeby mię nie zobaczyć! No, ale teraz na mnie koléj! cały miesiąc nie pojadę, ani do kościoła, ani do Niemenki. Jak bardzo zatęskni, wte-