tarz bryczka pani Niemeńskiéj, a z niéj wyskoczyła żwawo Wincunia i wesoło cóś zagadała do Bolesława, który jéj wysiadać pomagał. Zmierzając za ciotką ku furtce cmentarza, rzuciła przelotne spojrzenie na miejsce, na którém zwykle stawał Alexander, a gdy go tam nie zobaczyła, zarumieniła się i przyśpieszyła kroku. Z kościoła wyszła już nieco bledsza, niż była, i przynaglała ciotkę do odjazdu.
Kiedy siadała na bryczkę, któś z młodzieży szepnął:
— Coraz ładniejsza!
— Ale posmutniała — odpowiedział inny. W istocie wyglądała smutno.
Na następną niedzielę przyjechała znowu, lecz Alexandra jeszcze nie było. Tym razem uważano, że młoda dziewczyna, przechodząc przez cmentarz po nabożeństwie, była jeszcze smutniejszą, niż przed tygodniem. Ktoś znajomy przemówił do niéj, odpowiedziała z uśmiechem, ale z widoczną trudnością.
Téj saméj niedzieli po obiedzie na dziedzińcu w Niemence rozległ się turkot kół. Pani Niemeńska chodziła po alei, odmawiając nie dokończony w kościele różaniec, a Wincunia stała między klombami, trzymając w ręku kilka zerwanych do bukietu kwiatów. Para jéj nieodstępnych gołębi krążyła nad jéj głową. Gdy posłyszała turkot pod gankiem, purpurowy rumieniec wytrysnął na jéj twarz i kwiaty z rąk wypadły.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.