Przybyły Alexander przebiegł puste pokoje, domyślając się, że panie domu muszą być w ogrodzie. Stanął w drzwiach otwartych i ujrzał, o kilkanaście kroków od ganku, stojącą Wincunią z kwiatami u stóp, z rękoma obwisłemi na suknią i szkarłatem na twarzy.
Rumieniec i zmieszanie dziewczyny musiały mu wiele powiedziéć, a objawienie to wstrząsnęło snać zarazem i jego wrażliwém sercem, bo on, tak śmiały zawsze, zmieszał się także i przez chwilę nie mógł kroku na przód postąpić. Tak stali oboje kilka sekund, patrząc na siebie z przyśpieszoném serc biciem.
Młodzieniec piérwszy postąpił na przód.
— Dobry wieczór pani! — rzekł zniżonym nieco od wzruszenia głosem — przyjeżdżam niespodzianie; może to pani przykrość sprawia?
I spojrzał głęboko w oczy Wincuni.
— Przykrość? o nie, pan tak dawno nie byłeś u nas — odrzekła cicho, spuszczając spojrzenie.
Smętne i radośne uczucia, zapewne mimo woli dziewczyny, zabrzmiały w tym wyrazie: tak dawno! Można w nim było usłyszéć, smutne: „tęskniłam!” i radośne: „dobrze mi w téj chwili!” Alexander posłyszał to wszystko, bo oczy miał wpatrzone w jéj twarz, a uszy w jéj głos wsłuchane. Pochwycił jéj rękę i poniósł ją do ust, które drżały.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.