Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo téż trudno widziéć podobnie ślicznego i miłego kawalera! — odrzekła żywo staruszka.
— Zgoda więc — rzekł z uśmiechem Bolesław — już nigdy nie będę mówił źle o pani faworycie, chociaż, Bogiem a prawdą, wiele mu zarzucić można, a więcéj jeszcze rodzicom, którzy nim tak błędnie pokierowali!
Upłynęło znowu trzy tygodnie, a Alexander nie przyjechał ni razu do Niemenki. Tak mu widać kazała wzięta ku pomocy strategia. Wincunia smutniała i mizerniała widocznie, niekiedy odzyskiwała jeszcze dawniejszą wesołość, ale były to krótkie chwile, ciągle zaś albo siadywała w swoim pokoju milcząca i blada, z robótką w ręku, więcéj dumając, niż szyjąc, albo wynajdywała sobie jakie ruchliwe gospodarskie zajęcie i pogrążała się w niém z gorączkową pilnością, niby chcąc zapomniéć o myśli, nurtującéj jéj głowę i trującéj spokojność.
Tymczasem po wsiach pełném życiem wrzały gospodarskie prace. Czerwiec miał się ku końcowi, śpiew słowików cichł po gajach. Za to na łąkach wesoło dźwięczały żelaza kosarzy, ścinające bujnie porosłą trawę, po zagonach rozsiadały się gwarne gromady kobiet, pielących len i pszenicę, pługi gęsto przesuwały się po łanach, orząc ziemię pod zasiew jesienny, bo żyto wypływało już w kłosy i rolnik tuż, tuż przed sobą widział chwilę, w któréj po zdjęciu zboża nową siejbę rozpocząć będzie pora.