polskiemu da harbuza!... cha, cha, cha! — Chodził znowu i znowu stanął.
— Ba! — rzekł — ale co będzie potém? i co z tego wszystkiego będzie?
Kręcił jasny wąsik i zamyślonemi oczyma patrzył w przestrzeń.
— Bałamucić jéj tak długo przecież nie mogę, a porzucić... szkoda, słowo daję! najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedy widziałem! Zresztą, nie jestem zupełnie pewny, czy mię kocha, a jakbym się usunął, Topolski wziąłby ją, jak swoję. O, co na to, to za nic nie pozwolę! Ale jakże zrobić? At, ożenię się i koniec, vogue la galère!
Ostatnie słowa były znowu korzyścią, odniesioną z częstego przestawania z panią Karliczową. Powabna wdówka miała zwyczaj wymawiać je w chwili puszczania się na płytkie wody swoich motylkowych miłości. Alexander podchwycił te francuzkie wyrazy i spytał, coby znaczyły. „Niech co chce będzie, a dogodzę mojéj fantazyi”, wytłómaczyła czarnooka pani.
— Ożenić się? — powtarzał Alexander — a złota swoboda? miłe kawalerskie życie? Taki-m jeszcze młody!... no, ale jakże inaczéj zrobić? Wincunia śliczna i Topolskiemu jéj nie dam! słowo daję, nie dam!
Po długiém jeszcze rozmyślaniu i chodzeniu po pokoju, Alexander zbliżył się do stolika, na którym
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.