wiek[1] ujrzał stojącą za sobą panią Snopińską. Odwrócił się i pocałował czule ją w rękę.
— Dobrze, że mama przyszła — rzekł — mam z mamą do pomówienia.
— Cóż takiego, Olutku? — spytała Snopińska, siadając naprzeciw syna.
— Myślę żenić się — odpowiedział krótko bez wszelkich preliminaryów.
Snopińska klasnęła rękoma, pół z przestrachem, pół z radością.
— Z kimże, moje dziecko? — zawołała.
— Z Wincunią Niemeńską.
— Ależ ona już zaręczona, Olutku.
— W tém i sęk, moja mamo. Że ona mną trochę już zajęta, jestem tego pewny; no, naturalnie, że i ja ją kocham, bo bez miłości pewnie-bym się nie żenił; ale ponieważ jest zaręczoną, ma skrupuły, i o to idzie, aby o nich zapomniała. Bo téż, Bogiem a prawdą, nie warto, żeby takie śliczne stworzenie robiło z siebie ofiarę dla takiego szlachciury, jak ten Topolski.
— Już to pewno, mój Olutku — rzekła po chwili namysłu Snopińska — że ty do niéj daleko lepiéj pasujesz, niż Topolski. Patrzyłam na was, jak przeszłéj niedzieli szliście razem z kościoła przez cmentarz, i myślałam sobie właśnie, że śliczna i dobrana z was para, i nie tylko ja tak myślałam, ale i inni to mówili.
- ↑ Brak części tekstu. Treść (zaznaczoną kolorem szarym) uzupełniono.