W targ w targ, dzierżawca przystał na wszystko, z wyjątkiem mebli i, z niesłychanie zafrasowanemi oczyma, nasunąwszy czapkę na uszy, poszedł w pole, mrucząc pod wąsem:
— W same żniwa! w same żniwa!
Po odejściu ojca, Alexander klasnął w dłonie i rzekł do siebie:
— Wszystko dobrze! Na meble pożyczę pieniędzy od Szlomy, bo mam u niego kredyt, a ojcu powiem, że je tylko nająłem. Bal będzie pyszny i Wincunia moja, a Topolski zjé harbuza!...
Od owego dnia wszczął się w Adampolu ruch nadzwyczajny. Alexander codziennie gdzieś wyjeżdżał i zwoził do domu meble, prowizye, rośliny wazonowe i t. d. Jednéj rzeczy nie mógł nabyć w całéj okolicy: kinkietów i żyrandoli. Wielce go to bolało i dręczyło. Któż kiedy widział, aby na balu paliły się świece w prostych tylko świecznikach? Już to o żyrandolach nie było co i myśléć, bo te z nazwy zaledwie znane były w sąsiedztwie, a naocznie widzieli je tylko ci nieliczni szczęśliwcy, którzy wnikali niekiedy do wnętrza pałacu niezamieszkałéj rezydencyi hrabiny. Kinkiety znajdowały się w wielkiéj liczbie na ścianach salonów pani Karliczowéj. Alexandrowi przyszło na myśl, aby poprosić uprzejmą dla niego wdówkę o pożyczenie mu tego balowego aparatu. Ale rozmyślił się; czy ambicya wstrzymała go od pożyczenia czegokolwiek u bogatéj sąsiadki, czy nie czuł się w usposobieniu
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.