stracyi dóbr hrabiny. W bawialnym pokoju gwarzyły matrony, które przyjechały same jedne, bez córek i kuzynek, a w sali do tańca najrzęsiściéj oświetlonéj i najobficiéj ubranéj w zielone rośliny, migotały powiewne i różnobarwne suknie panien, a za niemi, niby rój motylów za kwiatami, uganiało się kilkunastu młodych ludzi. Matki i ciotki zasiadły pod ścianami, ścigając wzrokiem panny, gwarząc, śmiejąc się i obmawiając, jak to zwykle bywa między wiejskiemi sąsiadkami.
Pod grupą zieleni, utworzoną z mirtów i róż kwitnących, siedziała Wincunia pośród kilku towarzyszek. Skromne lecz gustowne ubranie, blask sztucznego światła i wrażenie, jakie sprawił na nią gwar i tłum ludzi, niezmiernie podnosiły wrodzone jéj wdzięki. Policzki jéj kwitły delikatnym rumieńcem, oczy powlokły się połyskliwym, wilgotnym blaskiem, z za przezroczystéj sukni, lubo uszytéj pod szyję, ukazywały się śnieżne i kształtne ramiona. Jedynym kosztownym klejnotem jéj toalety był sznur drobnych pereł, pamiątka po matce, który po kilka razy otaczał jéj szyję i zsuwał się za krepę sukni.
Za krzesłem Wincuni stał Alexander z rozpromienioną twarzą i, ze znaczącym uśmiechem, przemawiał do niéj co chwila półgłosem.
Lokaje roznosili herbatę, muzyka nie odezwała
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.