tuszka karmiące gołębie, jak fijołek pędzące życie w ustroni?
Bolesław ścigał ją oczyma i twarz jego bladła. Zdało mu się, że to nie ona, że jego ukochane dziewczę rozwiało się i umknęło gdzieś daleko, a na jéj miejscu zjawił się ktoś inny, z jéj tylko twarzą i postacią.
On tak przywykł widziéć ją śród ciszy domowéj, latem między zielenią murawy i drzew, zimą przy blaskach kominkowego ognia lub bladém świetle lampy, że teraz, gdy ujrzał ją w gwarze, w podskokach, śród spływających na nią spojrzeń mnóztwa, pod płonącym wzrokiem obcego mężczyzny, serce ścisnęło mu się niewytłómaczonym bólem, tęsknotą za tamtą, za inną Wincunią, za jego czystą, cichą, słodką narzeczoną.
Patrzył jeszcze, patrzył ciągle i zdało mu się, że mglista zasłona, utkana z gwaru, muzyki, twarzy ludzkich i łez, spuszcza się między nim a tańczącą parą: pomiędzy kłębami téj mgły, która mu wzrok zasłaniała, szukał jeszcze Wincuni i nie mógł jéj dojrzéć... widział tylko białą suknią, jasny warkocz, a na nim różowy wianek, ale jéj saméj... nie było...
Po chwili wydało mu się, że ta opona mglista wstępuje w niego samego i czucie jego, myśli, całe życie jego rozdziela na dwie połowy: przeszłość i przyszłość...
Przez jednę sekundę miał objawienie, przeczucia
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.