Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

cerze szukali swoich tancerek, tancerki tancerzy. Wincunia zaśmiała się głośno z téj plątaniny, która ją bynajmniéj nie kłopotała, bo Alexander w mgnieniu oka odnalazł ją i był już przy niéj, trzymając ją za rękę. Śmiech dziewczyny, jak odgłos srebrnego dzwoneczka, wyróżnił się śród gwaru innych śmiechów i przypłynął do ucha Bolesława wraz z głosem Alexandra, który, z dziarskim hołupcem puszczając się w taniec, wołał na inne pary:
Mazur!
Jak ona się bawi! — myślał Bolesław, gdy przed nim kilkanaście par szalało w podskokach i hołupcach; — czemuż i ja nie jestem tak wesoły, jak ona? — I piérwszy raz poczuł głęboki rozdźwięk między jéj duchem a swoim, piérwszy raz ujrzał się wobec niéj za poważnym, i niewyraźny głos jakiś szepnął mu do ucha: „tyś człowiek, a ona dziecko!” — Ale dziecko ukochane, dziecko, na którém budowałem tak długo światy mojéj przyszłości! — zawołał w sobie z boleścią, i usłyszał głos Alexandra, wołający:
Promenade!
Podniósł głowę i spojrzał: wszystkie pary sunęły po sali poważnie, jedna za drugą, z szelestem sukien kobiecych i szmerem rozmów, prowadzonych półgłosem. Wincunia szła zwieszona na ramieniu Alexandra, suknia jéj musnęła Bolesława w przechodzie, ale jéj twarz zwrócona była ku młodzieńcowi, który ją