Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

prowadził, mówił do niéj z cicha i patrzył w jéj oczy tak głęboko... tak płomieniście...
— Na kolana! każdy z panów przed swoją damą! — zadyrygował po-raz ostatni Alexander; wszystkie pary stanęły, i wszyscy mężczyzni zgięli kolana.
A naprzeciw drzwi, w których stał Bolesław, Alexander przykląkł przed Wincunią; usta jego długim pocałunkiem przylgnęły do jéj ręki, a ze spuszczonych na jego schyloną głowę oczu dziewczyny trysnęły dwie błyskawice i zniknęły wnet za wilgotną mgłą wzruszenia.
Cała krew Bolesława zawrzała na ten widok, twarz jego zapałała rumieńcem, potém zbladła bardzo. Uczynił taki ruch, jakby chciał poskoczyć ku narzeczonéj, ale powstrzymał się i oparł plecami o ścianę, jakby trudno mu było ustać o własnéj sile. W téj chwili cóś go z lekka trąciło.
Obejrzał się i zobaczył lokaja, roznoszącego na tacy limoniadę. Pochwycił szklankę z zimnym napojem, wychylił ją do dna i, przebiegłszy parę pokojów, znalazł się w pustéj prawie sali jadalnéj, w któréj właśnie nakrywano do wieczerzy. Po kilku minutach, samotność i chłodniejsza temperatura pokoju ochłodziły nieco wewnętrzne wzburzenie, jakiego doświadczał, uśmiechnął się nawet i spytał siebie: jaką doń miał przyczynę? Już téż Wincunia, raz przyjechawszy na zabawę, musiała tańczyć; a cóż było dziwnego w tém, że siedmnastoletnie dziewczę ochot-