Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

nie oddało się tańcowi i z przyjemnością tańczyło z najzręczniejszym młodzieńcem, jaki był w zebraniu. Bolesław zawstydził się własnych poczuć. Miałżebym być zazdrośnym i podejrzeniami męczyć ją i siebie? — pomyślał. — Nie, było-by to niezgodne z wielką i poważną miłością moją dla niéj, z wiarą w jéj przywiązanie do mnie, ze spokojem, jaki każdy człowiek myślący powinien zachowywać w uczuciach i postępkach swoich! — Tak rozmyślał i coraz spokojniejszym się stawał, a jednak czuł, że nie było mu dobrze. Natura jego, głęboka i marząca, nie mogła pogodzić się z takim hulaszczym rozgłośnym tłumem, w jakim znajdował się obecnie. Nie lubiła ona wprawdzie zatapiać się w samolubnym spokoju i otaczać zupełną samotnością, oddzielającą człowieka od reszty świata. Przeciwnie, Bolesław czuł się związanym z ludźmi wielką miłością, którą miał dla kraju i ludzkości, radby więc był zapewne gwarowi i tłumom, ale jakim? Z dumą i radością stanął-by on może w kole, radzącém o sprawach ogólnych, i podniósł-by śmiały głos w obronie tego, co za dobro lub prawdę uważał. Może-by nawet nie raził go dźwięk broni i huk kopyt końskich; ale tańce, szmer słów, pustych jak bańki, a lekkich jak motyle, ale cały ten chaos rozmarzenia, próżności, miłostek i obmów, nie był dla niego.
On od dzieciństwa skąpał się w głębokiéj ciszy pól, owiał go i na wskróś przeniknął uroczysty szmer