Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

gaju, który w długie zimowe noce szumiał nad jego słomianą strzechą i jęczał po załomach domu; surowa i mozolna praca zahartowała mu serce, a myśli szerokie i miłość szeroka, jakiemi okrywał piękny świat Boży i drogi kraj rodzinny, wlały w jego ducha powagę i tę spokojną tęsknicę, co dziwnym wyrazem przeglądała w jego spojrzeniu. Wszelkie radości jego życia były tak głębokie, jak dno morza, i tak ciche jak ono.
Wznosiły się one w jego duchu kryształowemi pałacami marzeń, płonęły purpurą korali, ale nie lubiły wychodzić na jaw i nie umiały wybuchać rozhukanemi falami głośnego wesela.
Źle więc mu było i duszno na Adampolskiéj zabawie, a niewyraźne przeczucia kołatały mu wciąż do serca. Daremnie je odpędzał; przed wzrokiem jego, jak zaklęta, stała wciąż Wincunia z błyskawicami w oczach, z ręką miłośnie opuszczoną ku młodzieńcowi, który ją namiętnie do ust przyciskał.
Po skończonym mazurze, muzyka milczała kilka minut, a po domu rozlewał się tylko to stłumiony, to głośniéj wybuchający szmer rozmawiających głosów. Szmer ten dochodził do uszu Bolesława, niby szum kilku wodospadów, to łagodnie spływających na miękką murawę, to z hukiem rozbijających się o skały. Strojenie instrumentów przeszywało ten odgłos ostremi dźwiękami, jakby żałośliwie odzywającym się niekiedy jękiem śród wesela.