Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Wincunia machinalnie poniosła rękę do silnie bijącego serca, ale wysiliła się na żart i uśmiech.
— Cóż panu przeszkadza — rzekła żartobliwie — przyjechać jutro do Niemenki? W takim razie mógłbyś pan dziś powiedziéć: do jutra!
— Pani żartujesz! — stłumionym głosem wyrzekł Alexander i dodał po chwili milczenia, — mój Boże! a ja panią kocham...
Wincunia siliła się pokryć wzruszenie, które nią całą wstrząsało. Alexander mówił daléj:
— Nie powinienem zapewne mówić pani o tém, bo wiem, żeś już zaręczona... ale milczéć jest nad moje siły. Wyjadę ztąd... ucieknę... zostanę żołnierzem i będę szukał śmierci na piérwszéj wojnie... ale chcę, abyś pani wiedziała...
— Nie jedź pan, ja nie chcę tego, jabym tego nie przeżyła! — zawołała Wincunia prawie nieprzytomnie i łza zawisła na jéj rzęsach. Alexander zadrżał, widocznie z radości, i twarz jego zapałała.
— A więc... — rzekł i nie dokończył; muzyka zdwoiła zapał w téj chwili, brzmiała, szalała, huczała głębokiemi tonami basetli, a dźwięki klarynetu tęskno a namiętnie unosiły się w powietrzu. Alexander zerwał się z krzesła i rzekł do Wincuni:
— Tańczmy!
— Prędzéj! jak najprędzéj! — krzyknął na muzykę, a walc tak szybko rozszalał, że wszystkie pary, nie mogące wydołać przyśpieszonemu tempu, roz-