Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Wincunia oparła skroń na dłoni i... nie myślała o niczém. Chaos, zamęt, wir, dziwne dziwy i marzenia plątały się po jéj głowie, a rozwikłać ich nie mogła; w uszach jéj brzmiały oddalone akordy wczorajszéj muzyki, klarynet śpiewał tęsknego walca, przed oczyma stawała wciąż twarz młodzieńca, niby nimbusem otoczona złocistemi włosami, z oczyma błękitnemi jak niebo w południe, a wpatrzonemi w nią tak ogniście... tak marząco. Wincunia przymknęła oczy, aby téj twarzy nie widziéć, ale wdarła się ona pod jéj powieki, klarynet ozwał się tęskniéj, wyraźniéj posłyszała głuchy szmer balowy i uczuła na ręce swojéj dłoń młodzieńca, porywającą ją w bezpamiętny, rozkoszny wir tańca.
Otworzyła oczy i westchnęła.
W téj chwili zdało się jéj, że coś ją miękko muska po włosach. Spojrzała i zobaczyła jednego ze swych ulubionych gołębi, który, bijąc skrzydłami, usiadł na krawędzi okna tuż przy jéj ręce...
Ujęła ptaszka w obie dłonie, gładziła jego białe pióra i łzy puściły się z jéj oczu.
Pomyślała o tém, jak była daleko już od owéj pory, w któréj te słodkie, niewinne ptaki starczyły jéj za zabawę w wolnych chwilach, były celem jéj pieszczot i starań! Gdzież się podział spokój jéj serca? gdzie dziecięca pogoda i przezroczystość myśli? Dla czego teraz siedzi tęskna, rozmarzona, smutna, a w piersi czuje bolesną burzę, a w głowie ma zawrót, co chwila