Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

się ściany, na podwórku cicho było i odludnie: ludzie nie pracowali na niém, bydełko nie ryczało; w ogrodzie usychały owocowe drzewa, stercząc nagiemi gałęziami, niby zbliżające się widma szaréj, nagiéj nędzy; pustka i ruina rozkładały się wkoło coraz szerzéj, a co dzień rano i w wieczór stroskana ciotka mówiła do niéj: „dziecko, złóż ręce do paciorka i błagaj Boga, aby cię od nędzy, która się zbliża, uchronił”. Pomiędzy tą ruiną i temi groźbami złéj przyszłości ukazała się postać Bolesława, z uczciwie a po prostu wyciągniętą dłonią męzkiéj pomocy i opieki...
Tu pomknęła daléj nić, wiodąca ducha Wincuni, i przed oczyma jéj inny stanął obraz.
Niemenka wesoła, ludna, zamożna, nowy domek błyszczy jasnemi oknami i złocistą strzechą, na dziedzińcu pracują ludzie ochotni, w oborze ryczy bydło, w stajni rżą dzielne koniki. W ogrodzie zielono, kwiecisto, owoce ciężarem swym pochylają gałęzie drzew, pola uprawne złocą się bujną pszenicą, bławatki kwitną w gęstém życie, żniwiarze żną i śpiewają, a bocian wtóruje im klekotem, stojąc na dachu napełnionéj stodoły. Pomiędzy tém wszystkiém, na koniu, z ogorzałą pogodną twarzą, z wesołém i uprzejmém słowem, przesuwa się postać Bolesława, a co dzień rano i w wieczór ciotka mówi do sieroty, któréj mienie uratowane: „Wincuniu, złóż ręce do pacierza i módl się za niego, bo on mnie, i ciebie ochronił od nędzy!”