Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

tami. Straciło spokój, przestawała być wesołą; w głębi sumienia poczuwała się do jakiéjś ciężkiéj winy... ale jaką-by wina ta była... nie rozumiała. Walczyła z nieznaném widmem, które ją obejmowało, nie chciała widziéć młodzieńca, nie wyszła, aby powitać go, gdy przyjechał, nie pojechała do kościoła, ale ujrzała go jednak w domu swym drugi raz i trzeci, nieznane uczucie wzmagało się w niéj, rosło, miewała chwilami wir, zawrót w głowie, przestała całkiem być wesołą, zbladła, unikała narzeczonego. Nareszcie przyszła owa noc tłumu, gwaru, tańca i dokonała reszty. W wirze walca ramię jego objęło jéj kibić, oczy zatonęły w oczach, a słowa, posiłkując się tonami muzyki, oblały ją tchnieniem marzenia i namiętności... i oto teraz...
Cóż teraz?
Kocham — odpowiedziało serce.
Na tę odpowiedź swego serca dziewczyna zadrżała i pełnemi trwogi oczyma patrzyła przed siebie.
Kocham go? — myślała — a tamten... tamten... dobry, serdeczny, tamten przyjaciel mego dzieciństwa, który był mi ojcem, bratem, który pragnie być moim mężem? Czyliż dla niego w sercu mém niéma miłości? Jestem-że potworem, istotą niewdzięczną, nieczułą, bezmyślną?
Położyła na sercu rękę i pytała...
O, nie! dla niéj i tamten człowiek jest drogi, i tamtego ona kocha, ale jakże inaczéj, niżeli pięknego mło-