i Syna i Ducha św. — dokończyła, żegnając się i z wyrazem Amen na ustach pocisnęła klamkę, wyszła i prędko drzwi za sobą zamknęła. Wincunia została na środku pokoju niema, skamieniała z opuszczonemi rękoma i z cierpieniem na twarzy. Parę razy podnosiła wzrok na święty obraz, wiszący nad łóżkiem, ale dziwna rzecz, powieki jéj wnet opuszczały się, przyciskane ciężarem wstydu i żalu.
— Dzień dobry pani — ozwał się do gospodyni domu pogodny i serdeczny głos Bolesława — oglądałem gospodarstwo w Niemence i zaszedłem do pań; takem się już za paniami stęsknił... — Nagle urwał i zawołał:
— Co to pani? czyś pani nie chora?
Zwiędłe policzki pani Niemeńskiéj zabarwiły się rumieńcem gorączkowéj niespokojności, oczy jéj, pełne łez, z za okularów wpatrywały się w twarz Bolesława.
— Co to jest? — pytał Topolski z wzrastającym niepokojem — gdzie Wincunia? może to ona chora? — Bladość przemknęła mu po czole.
— Nie to, nie, kochany panie Bolesławie — rzekła pani Niemeńska niepewnym głosem — Wincunia nie jest chorą, ale źle z nią jest, bardzo źle!
— A! — krzyknął Bolesław — cóż się z nią dzieje? gdzież ona? niech-że ją zobaczę!
I zrobił krok ku drzwiom Wincuni, ale pani Niemeńska zastąpiła mu drogę.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.