rzy odbiła się walka świateł i cieniów, które w głębi jego piersi musiały walczyć z sobą. Krótko to jednak trwało: podniósł czoło, bledsze jeszcze niż było wprzódy, wziął obie ręce Wincuni i, patrząc głęboko w jéj oczy, rzekł z dziwną słodyczą i uroczystością w głosie:
— Nigdy pragnienie własnego szczęścia nie miało piérwszeństwa w myślach mych i nadziejach przed pragnieniem szczęścia dla ciebie. Kochałem cię nietylko dla tego, że byłbym sam szczęśliwy, posiadając cię, ale i dla tego, że zdawało mi się, iż ze mną spędzone twoje życie będzie pogodne i szczęśliwe... Powinnaś była wiedziéć o tém... pojąć mię, boć otwierałem przed tobą całą duszę moję... dla czego-żeś nie miała ufności we mnie?... dla czego nie powiedziałaś mi od razu, że serce twoje biegło w inną stronę? Czemu walczyłaś, cierpiałaś, milcząc przede mną? Byłbym już wprzódy ustąpił z drogi twojéj... bez skargi, bez żadnego do ciebie żalu... a tylko możeby rada moja, przyjaźń, doświadczenie zdołały ci otworzyć oczy na niejednę rzecz, któréj nie widzisz... Może przed wiekuistém rozstaniem zdołał-bym uchronić cię od wielu bólów w téj długiéj przyszłości, w któréj obcymi już sobie będziemy...
Zatrzymał się; zdawało się, że był bardzo zmęczony mówieniem i że na dalsze sił mu i głosu zabrakło. Uczynił jednak szybkie wysilenie i rzekł jeszcze:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.