— Wincuniu, daruj mi pytanie, jakie ci uczynię; może nie delikatném je znajdziesz... aleć przecie jam twój przyjaciel od lat dawnych, a chwila to dla mnie tak uroczysta i wielka, że z pamięci mi schodzą formy i zwyczaje... Powiedz mi: czyś dobrze poznała człowieka, któremu powierzasz swą przyszłość? Czy pewną jesteś, że będziesz z nim zupełnie szczęśliwą?
Najwyższe zdumienie odmalowało się na twarzy Wincuni. Jakto? ten człowiek, odrzucony przez nią tak nagle, ten człowiek tak głęboko przez nią w serce zraniony, nie ma dla niéj ani jednego wyrzutu, ani jednéj skargi, a zamiast tego, myślą swą zatopiony w bólu, troszczy się jeszcze o jéj szczęście, o niém mówi, o nie pyta? Przypomniała sobie słowa ciotki: „to brylantowe serce!” i głębokie przywiązanie, rzewna, wdzięczności pełna cześć, zdjęły ją dla tego, z kim rozstawała się na zawsze. Sama nie wiedząc, co czyni, obie ręce położyła na jego ramionach, jak dawniéj bywało, i patrzyła mu w twarz pełnemi łez oczyma.
— Jakiś ty dobry! jakiś ty zacny! — wyszeptały jéj usta.
Błyskawiczny promień radości oświecił zbladłą twarz Bolesława.
— Wincuniu! jedyna moja! — zawołał, i zapominając o wszystkiém, porwał ją w objęcie i przycisnął do piersi. Ale trwało to kilka zaledwie sekund;
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.