sztof zaczął chodzić po przyległym pokoju, stukać i przesuwać z hałasem sprzęty. Nic nie pomagało. Pokręcił wąsa z niecierpliwością i zaczął chodzić pod oknami. Rolety spuszczone nie pozwalały dojrzéć, co się działo w pokoju. Chodzenie i chrząkanie Krzysztofa nie pomagało.
— Jakieś licho w tém jest! — szepnął stary sługa — może zachorował?
Przestrach odmalował się na twarzy poczciwca; podszedł znowu do drzwi sypialni; położył rękę na klamce, ale zawahał się.
— Może czém tak bardzo zajęty? może to sekret jaki?... jak wejdę, to przeszkodzę i podpatrzę... to będzie nie pięknie!
Schylił się więc do dziurki od klucza i, przyłożywszy do niéj usta, rzekł dość głośno:
— Proszę pana do stołu.
Nie było odpowiedzi, cicho i cicho. Krzysztof donośniéj jeszcze powtórzył wezwanie na obiad, ale i tym razem żaden odgłos nie odpowiedział mu z głębi zamkniętego pokoju. Pociągnął wąs tak silnie, że aż mu parę siwych włosów w palcach zostało, odszedł parę kroków i znowu wrócił do drzwi. Spojrzał przez otwarte okno, — słońce miało się już ku zachodowi.
Staremu na płacz się zbierało, sam nie wiedział, co mu wypadało uczynić.
Nagle pod gankiem zaturkotały koła i do pokoju wszedł pan Andrzéj. Krzysztof rzucił się ku niemu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.