— Co to robisz? — ozwał się pan Andrzéj głosem, który drżał trochę.
Bolesław nie odpowiedział jeszcze i nie odwrócił oczu od lufy pistoletu.
— Co to robisz? — powtórzył pan Andrzéj pewniejszym i surowym głosem — kogo to chcesz zabić tą bronią?
Usta Bolesława zadrżały.
— Naprzód jego, potém siebie — rzekł zwolna, nie zmieniając postawy ni kierunku spojrzenia.
Pan Andrzéj stał się tak samo prawie bladym, jak Bolesław. Silniéj oparł dłoń na jego ramieniu i wyrzekł uroczyście a surowo:
— Bolesławie! a sumienie twoje?
Bolesław zadrżał i piérwszy raz podniósł spojrzenie, powleczone mgłą nieprzytomnego bólu.
— Co? — wyrzekł z cicha — co mówiłeś?
— Przypomniałem ci sumienie — jeszcze surowiéj rzekł pan Andrzéj.
Bolesław patrzył na niego kilka sekund, mgła we wzroku jego rozstępowała się, a myśl przytomna przedzierała się przez nią z trudnością.
— Sumienie — powtórzył zwolna — sumienie! ależ ja nie chcę, aby ona była nieszczęśliwą... niech lepiéj on nie żyje...
— Kto ci dał prawo wydawać wyrok śmierci na bliźniego? — spytał pan Andrzéj, surowy i przenikliwy wzrok topiąc w jego twarzy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.