Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak, myślał, tamten, wybrany przez nią, młody a już zepsuty, kochający tylko siebie, jak szych błyszczący zewnętrzną tylko pozłotą, posiadł tę kobietę, którą on tak bardzo kochał; świat przyklasnął mu pewnie, zowiąc go zręcznym i mądrym, i dni jego radośnie popłyną śród rodzinnego ciepła i gorących rozkoszy życia! Dla czego tak było? Czemu los lepszą dolę rzucił temu, który jéj nie wart, ani jéj uszanować potrafi, a wydziedziczył tego, który gotował się do niéj z taką siłą serdeczną, z takiém podniesieniem ducha? I zapytał Bolesław słowami Hioba: „Czemu grzeszny zemrze w swéj obfitości, nie znając trosk; prawy umrze smutny i obu zaniosą do ciemnego grobu?” Zwiesił głowę i umysł jego począł błąkać się po rozdrożu zwątpień, graniczących z rozpaczą; w uchu brzmiało nieustannie drżące bólem bez granic pytanie Hiobowe: Kto mi powróci dawne moje czasy?
Nagle od krwawego pasa zachodu strzeliły uwolnione z pod chmur promienie słoneczne, milionem iskier zapełniły powietrze i potok ognistego światła rzuciły w zmęczone cierpieniem oczy Bolesława. W téj chwili zdało mu się, że ma objawienie, że przysłoniona świetną tarczą słońca, owinięta szatą płomieni, stanęła na krańcu widnokręgu niepojęta, niezmierzona, tajemnicza postać Jehowy, i z głębi chmur purpurowych grzmiała ku niemu słowami, wyrzeczonemi niegdyś do sarkającego na dolę swą Hioba: „kto śmié moje przesądzać wyroki? Kto im słowy