Wieczór był zimowy i ciemny. Mróz tęgi, śnieg szerokim białym rozłogiem przykrywał ziemię i drobną mgłą sypał z góry, wicher gwałtowny szalał po polach.
Drogą, do miasteczka X. wiodącą, jechały zgrabne sanie, zaprzężone czterema końmi w lejce, mimo przeszkód ze śniegu i wichru posuwały się dość szybko, bo konie były rosłe i dzikie; do dyszla przywiązany dzwoneczek smętnym dźwiękiem odzywał się niekiedy, ale najczęściéj nie słychać go było śród odgłosów zimowéj burzy.
Na saniach siedziało dwoje ludzi: — mężczyzna, otulony niedźwiedzią szubą, i kobieta, otulona lisią salopą w chustce i kapturze. Nic nie mówili do siebie, bo téż i trudno było mówić, podróżując w taką porę; usta zziębnięte z trudnością-by się otwierały, a śród huku wichrów głos ludzki musiał-by prawie niedosłyszalnym zostać.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.
I.
W zamieć zimową.