Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

między mgły śniegowéj poczęły błyskać z razu oddalone, potém coraz bliższe światełka.
— Chwała Bogu! — zawołała kobieta. — Widać już X., już tylko milę będziemy mieli do domu!
— Ruszaj żywiéj a staniesz przed oberżą Szlomy, aby konie wytchnęły — rzekł do furmana mężczyzna. Sanie wjechały w ostawioną małemi domkami ulicę miasteczka i po chwili stanęły przed wrotami oberży. Tu zaciszniéj było trochę: obszerna budowa zasłaniała z jednéj strony od wiatru, z przodu jednak szalał on swobodnie po pustym placu i, lecąc nad dachami małych domków, sypał z góry gęstą i ostrą kurzawą śniegu. Mężczyzna odezwał się do furmana:
— Zejdź z kozła i obejrz lejcowe konie; zdaje mi się, że coś się zepsuło w uprzęży.
Furman usłuchał rozkazu i, opuściwszy swe miejsce, niepewnemi krokami zaszedł przed konie.
Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na okna facyatki. Oświetlone one były i chwilami, gdy wiatr przycichał, wychodził przez nie na zewnątrz niewyraźny gwar głosów. Mężczyzna wysiadł z sani i rzekł do swéj towarzyszki:
— Mam interes do Szlomy i muszę zobaczyć się z nim przy sposobności. Poczekaj tu na mnie chwilę, najdaléj za dziesięć minut wrócę, a tymczasem konie wytchną. — Rzekłszy to, zniknął we wrotach oberży.
Kobieta została na saniach. Wiatr dął ciągle od pustego placu i zasypywał ją śniegiem: furman stał