z jakim, po śniegiem pokrytych obszarach litewskich, zwykle zimą jeżdżą podróżni.
Konie lejcowe poruszyły głowami a zarazem dzwonkiem, który jękliwém echem odpowiedział tamtemu, dalekiemu, lecącemu od pól, otaczających miasteczko. Daleki dzwonek stawał się coraz bliższym, wiatr dźwięki jego coraz wyraźniéj przynosił pod oberżę, w końcu słychać już było i skrzypienie płozów po śniegu, aż za saniami, na których siedziała kobieta, stanęły sanie założone dwoma dzielnemi końmi. Z nich raźno wyskoczył mężczyzna w zgrabném obcisłém futrze, w barankowéj czapce i rzekł do swego furmana:
— Trzeba nam trochę rozgrzać się w oberży, Adasiu; objedź te sanie, które tu stoją, i wjedź we wrota, postoim tu z pół godziny, a potém ruszym do domu.
Zmierzał ku oberży, ale zwrócił się raz jeszcze do furmana i zawołał:
— Ostrożnie tylko okrążaj te sanie, abyś nie nastraszył koni lejcowych, albo nie zaczepił ich płozami. — Potém spojrzał mimochodem na siedzącą na saniach kobietę i, skinąwszy głową, jakby w znak podziwienia, wszedł do oberży. Za nim wjechały we wrota jego sanie. Kobieta, na dźwięk głosu przybyłego, żywo podniosła głowę, ale żywiéj jeszcze ją spuściła i ukryła twarz w futrzanym zarękawku.
Tymczasem przybyły, przebywszy sień, usłaną śmieciem i słabo oświetloną palącą się w latarni łojówką, wszedł do piérwszéj izby w oberży. Ławy i stoły
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.