otaczały ją pod ścianami, wielki ogień palił się na równie wielkim kominie, osłoniętym u góry ceglanym daszkiem, wspartym na trzech drewnianych słupkach.
Przed ogniem stała Szlomowa, otyła i przysadzista żydówka w ryżéj peruce, nad którą sterczał czepiec z brudną żółtą kokardą, w wyszarzanéj jedwabnéj spodnicy, mającéj u dołu szeroki szlak z błota, i w brudnéj wełnianéj chustce, z pod któréj wysuwało się kilka sznurków pereł, spiętych na przedzie złotym, staroświecko wyrabianym w ażur, fermoarem.
Płonące łuczywo, zatknięte u belki sufitu, czerwoną łuną oświetlało wschodki, prowadzące na facyatkę: przez wpółotwarte drzwi do sąsiedniéj izby widać było łojówkę, dopalającą się na stole w mosiężnym lichtarzu, i odzywał się szwargot miszurysa, rozmawiającego z kilku wrzaskliwemi bachorami. Gdy skrzypnęły drzwi od sieni, Szlomowa odwróciła twarz od ognia i wielce uprzejmy uśmiech rozjaśnił jéj rumiane i zaokrąglone oblicze.
— Oto gość! — zawołała do wchodzącego mężczyzny — ny gość! Już my kopę lat nie widzieli pana Topolskiego dobrodzieja w naszéj oberży.
— Dobry wieczór pani Szlomowéj — odpowiedział Topolski, zdejmując futro. — Zziąbłem potężnie! bądź łaskawa i przyrządź coprędzéj herbaty, a tymczasem daj mi kieliszek staréj wódki dla rozgrzania się, i memu furmanowi także! — Zbliżył się do ognia, a Szlomowa wołała na miszurysa, aby coprędzéj nastawiał
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.