samowar. Sama zaś przysunęła gościowi krzesło przed ogień, postawiła przed nim mały stoliczek i zaczęła szukać w szafce staréj wódki.
— A zkąd to pan dobrodziéj wraca? — spytała, brzęcząc szkłem w szafie.
— Z powiatowego miasta, pani Szlomowo; opłacałem tam podatki i załatwiałem inne majątkowe sprawy.
— Aj! Aj! to pan aż sześć mil ujechał w taki mróz!
— A w gorszą jeszcze zamieć! — dodał Bolesław.
Szlomowa postawiła przed nim butelkę i kieliszek.
— Powiedz mi, pani Szlomowo — mówił Bolesław, nalewając trunek do kieliszka — co to za kobieta w taką okrutną niepogodę siedzi tam na saniach przed waszą oberżą?
Szlomowa dziwnie się uśmiechnęła.
— To młoda pani Snopińska! — odrzekła.
Ręka Bolesława, niosąca do ust kieliszek, zadrżała.
— Pani Snopińska? z Niemenki? — zapytał, jakby nie wierząc własnym uszom.
— Aha! — odparła twierdząco żydówka.
Bolesław postawił na stole nietknięty kieliszek. Milczał i spuścił oczy. Szlomowa patrzyła na niego z wyrazem, w którym łączyła się życzliwość i ciekawość.
— Et — ozwała się po chwili — on sam siedzi u nas na sali już z pół godziny, a ona tam marźnie na saniach biedaczka!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.