go jéj nie życzym, ny, ale co my na to poradzim... oberża dla wszystkich stoi... A czy on tylko tutaj bawi się... my choć żydzi, a wiemy o wszystkiém. No, już i u pani Karliczowéj znów zaczął bywać, a dziś to i żonkę do niéj powiózł...
— Jakto? on znowu u pani Karliczowéj bywa? — zawołał Bolesław, stając nagle na środku izby.
— Coś więcéj jak rok po ożenieniu się nie bywał — ciągnęła żydówka — ale w przeszłym miesiącu piérwszy raz pojechał, a potém prędko drugi raz...
Oczy Bolesława zaiskrzyły się, zacisnął zęby i znowu szerokiemi krokami chodził po izbie.
— Biedna! biedna! — mówił z cicha do siebie.
Zbliżył się do okna, chciał spojrzéć przez nie na stojące u wrót sanie, ale szyby zamarznięte były.
— Ona zaziębi się i zachoruje! — rzekł znowu do siebie i, nie odwracając twarzy, dodał głośno:
— Czemuż pani Szlomowa nie poprosi pani Snopińskiéj, aby weszła tymczasem do karczmy?
— Prosiłam, ale nie chce; mówi, że mąż zaraz wróci i pojadą! On tam do północy będzie siedział i nie przypomni o żonie.
Bolesław nie odwracał twarzy od szyb zamarzniętych: upłynęło parę minut, a wiatr na dworze zdawał się wzmagać, uderzał o ściany karczmy i ciskał o okna ostrym śniegiem, który dźwięczał po szybach.
Szlomowa patrzyła na odwróconego od niéj Bolesława i kiwała głową z politowaniem: nagle wiatr
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.