obranych i umiłowanych celów. Węgierska czamarka, ozdobami przypominająca strój rycerski, uwydatniała męzką siłę jego postaci, tak samo pełnéj ładu i dbałości, ale i ścisłéj prostoty, jak dawniéj.
Oboje patrzyli na siebie długo i milczeli: zdawało się, że w twarzach i postaciach swoich wzajem czytają historyą dni, przebytych w rozłączeniu.
Szlomowa postawiła na stole dwie szklanki herbaty i dyskretnie usunęła się do przyległéj stancyi.
Bolesław piérwszy przerwał milczenie.
— Dawno nie widzieliśmy się z panią — rzekł z uśmiechem, w którym znać było trochę wysilenia.
— Półtora roku — odrzekła Wincunia — teraz mamy koniec Lutego, a ostatni raz widzieliśmy się...
— Dwudziestego ósmego Lipca — dokończył Bolesław.
To jakby umyślne przywołanie na usta daty, pamiętnéj w życiu ich obojga, wyraźnie wypłynęło z serc ściśniętych. Wincunia spuściła oczy, Bolesław spojrzał machinalnie w płomień i brwi jego ściągnęły się na chwilę, jakby poczuł ból nagły. W mgnieniu oka rozpogodził twarz znowu i ozwał się, usiłując nadać głosowi ton potocznéj rozmowy:
— Szlomowa mówiła mi, że państwo wracają od pani Karliczowéj.
— Tak — odpowiedziała Wincunia.
— Jakże się pani podobała pani Karliczowa przy bliższém poznaniu?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.