Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

Tym razem brwi Wincuni ściągnęły się, lekki rumieniec przebił się przez bladą jéj cerę. Milczała chwilę, wahając się z odpowiedzią, w końcu wyrzekła zwolna:
— Niesympatyczna!
Z głosu jéj, który zadrżał, i z wyrazu twarzy, Bolesław musiał wiele rzeczy wyczytać i odgadnąć. Błyskawiczném mgnieniém stanął mu przed oczyma jeden z obrazków przeszłości, owa chwila, w któréj, na Adampolskiéj zabawie, ujrzał Wincunię i panią Karliczową, stojące z obu stron Alexandra, jak dwa sprzeczne, porywające go duchy. Przypomniał sobie także, iż jedna nazwała siebie płomieniem a druga zefirem, i pomyślał, że teraz obie te kobiety stanęły zapewne naprzeciw siebie do walki, niby te fatalistyczne, wybrane wówczas przez nie, sprzeczne żywioły natury. Myśl ta bolesną strzałą mózg mu przeszyła; jego Wincunia, jego idealna i czysta narzeczona, dziecię jego ducha, kobieta, z którą, lubo rozłączony na wieki, czuł się na wieki zaręczony, w walce z taką istotą, jak pani Karliczowa, zbrukaną w bezmyślném, pełném kapryśnych miłostek i poniżającéj bezczynności życiu?! Ta jasnowłosa, przezrocza, wiotka i słaba kobieta, jaką miał przed sobą, w walce z tamtą, namiętną, czarnooką, płomienną, i w walce o człowieka, w którego ręku leżała cała jéj przyszłość, szczęście lub zaguba! Wszystkie wspomnienia i marzenia dawne, cała dobroć jego serca, litość, gniew głuchy,