odkrzyknął im ze wschodów już Alexander, i pędem wbiegł do izby na dole.
Tak był zajęty i zakłopotany, że z razu nie spostrzegł Topolskiego, który stał pod oknem o kilka kroków od Wincuni; podbiegł do żony i, biorąc ją za rękę, rzekł śpiesznie:
— Przepraszam cię, moja duszko, że tak długo czekałaś na mnie, ale prawdziwie nie mogłem wrócić prędzéj, i teraz, gdybyś sama odjechała do domu, było-by bardzo dobrze, bo mnie tu...
— Ależ ja obawiam się jechać w taką noc sama — łagodnie przerwała Wincenta, ze zdziwieniem patrząc na męża.
— Czegoż się masz obawiać, moja droga? Pawełek doskonale wozi.
— Ale nie zupełnie dziś trzeźwy... — zarzuciła Wincenta.
— Imaginacya! — zawołał Alexander i w téj saméj chwili wzrok jego upadł na twarz Topolskiego.
— Pan Topolski tutaj! jak się pan ma! — wyrzekł z lekkiém zakłopotaniem i nagła myśl błysnęła mu w oczach.
— Co za szczęśliwy traf! — zawołał. — Wszak państwo jadą w jednę stronę! Pan zechce towarzyszyć mojéj żonie do Niemenki? nie prawdaż? Bo widzisz pan, ja mam tu tyle interesów...
Bolesław wystąpił z cieniu.
— Jeżeli pani życzy sobie tego, z chęcią ofiaruję
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.