się jéj na towarzysza podróży — rzekł do Wincenty z poważną grzecznością; ale Wincenta powstała z krzesła, iskra energii i żalu błysnęła w jéj oku.
— Dziękuję panu — odrzekła — jeżeli mąż mój nie może mi towarzyszyć, pojadę sama. W istocie cóż mi się stać może! — I zmierzała ku swemu futru.
— Przepraszam panią — z powagą ozwał się Bolesław — ale na to, abyś pani jechała sama w noc tak burzliwą i z nie zupełnie trzeźwym furmanem ja znowu nie pozwolę. Jest tu nas obok pani dwóch mężczyzn, i skoro jeden nie może, drugi powinien strzedz pani od wszelkiego niebezpieczeństwa.
Szczególny nacisk położył na wyraz powinien i zarazem surowy wzrok utkwił w twarz Alexandra. Snopiński spuścił oczy i zdawał się przez chwilę zakłopotany, ale wnet, odzyskując zwykłą śmiałość i przytomność umysłu, zawołał:
— Nieoceniony pan jesteś, panie Topolski! bardzo panu będę obowiązany za przysługę, jaką nam obojgu wyświadczasz...
I wyciągnął dłoń do Bolesława. Ale Topolski udał tak zajętego podaniem futra Wincuni, że gest Alexandra został bez odpowiedzi.
Po chwili wszyscy troje wyszli przed wrota oberży, a za nimi wysunęła się téż z latarnią osłonięta chustką Szlomowa; Bolesław rzekł z cicha do Alexandra:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.