— Bo on ma pańskie gusta i zwyczaje, a ona sobie zwyczajnie szlacheckie dziecko.
Ale najśmielszym w złych przepowiedniach dla młodéj pary był pewien pan Tomasz, starzec czerstwy jeszcze, o włosach i wąsach jak śnieg białych i uchodzący w okolicy za wielkiego oryginała. Miano to dostało mu się za to, że bardzo często sprzeciwiał się ogólnemu zdaniu, a wypowiadał wręcz przeciwne, z którém rzadko cała parafia zgodzić się mogła.
Stał tedy sobie raz pan Tomasz w swojém mieszkaniu przy kominie i, wygrzewając plecy przed ogniem, rozmawiał z przybyłym w odwiedziny sąsiadem.
— Waspan z Niemenki jedziesz?
— Tak, panie dobrodzieju.
— A cóż tam z młodymi Snopińskimi?
— A cóż, szczęśliwi ludzie!
— Hę? — spytał pan Tomasz.
— Szczęśliwi ludzie! — powtórzył głośniéj sąsiad.
— Przepraszam! myślałem żem nie dosłyszał; sądziłem, że sąsiad powiész: nieszczęśliwi!
— A toż znów zkąd? w miesiąc po ślubie! rozkochani w sobie na zabój!
— Czy takimi się wydają? mospanie.
— I jak jeszcze!
Pan Tomasz pokiwał głową znacząco.
— To kiepsko, mospanie — rzekł po chwili.
— A toż czemu? panie dobrodzieju! daj Boże
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.