stawiał się dziwnie zimnym, pustym i smutnym. Tu każdy kącik był dla niéj towarzyszem lat dziecięcych, każde miejsce było takie potulne i powabne wspomnieniem jakiémś, pamiątką: tam trzeba będzie przywykać dopiéro do wszystkiego, niby w inny świat się przenieść.
— Mój Olesiu — rzekła — na co nam ten nowy dom? w tym tak miło!
— Ależ to chata nie dom, moja duszko! — odparł Alexander. Wincuni ścisnęło się serce.
— A jednak — rzekła smutnie — tu przecież mieszkałyśmy z ciotką lat tyle, a dobrze i wygodnie nam było.
— Ty i ciotka co innego, a ja co innego — odpowiedział Alexander — wyście przywykły do małych mieszkań, a ja nie, bo rodzice moi zawsze w obszernych domach mieszkali. Przytém trzeba, abyśmy mieli gdzie gości przyjmować!...
— Mój drogi — wtrąciła nieśmiało Wincunia — zdaje mi się, że nie będziemy zawsze tyle gości przyjmować, jak teraz...
— A toż dla czego? — zawołał Alexander.
— Bo może to będzie zbyt kosztowne dla naszego funduszu i przytém wyznam ci otwarcie, że mię to zaczyna fatygować. — Alexander sponsowiał.
— Moja Wincuniu — rzekł porywczo — mówisz jak prawdziwa parafianka i kobieta, która nic więcéj nie widziała, oprócz czterech ścian swego domu. Gdy-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.