Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

Przymuszała się do niéj niekiedy, ale przymus był widoczny i dziecinne zabawy nie szły dobrze.
Im bardziéj ona stawała się przywiązaną do domu, codziennych zajęć i cichego życia, tém bardziéj on pragnął rozmaitości, towarzystwa, wrażeń. Im żywiéj i częściéj pragnęła tych poufałych, serdecznych rozmów, za któremi i wprzódy już tęsknić zaczynała, tém mniéj on czuł się do nich usposobiony.
Ona zwinęła skrzydła, któremi dotąd wzlatywała nad ziemią, aby w uroczystym spokoju stać nieprzerwanie nad kolebką dziecięcia i przy ognisku domowém, on teraz dopiéro rozwinął je całkiem i stał się motylem, rwącym się w przestrzenie, w pogoń za błędnemi ognikami, ulatującemi z łona wrzawy światowéj.
Głęboki rozdwój duchowy stanął pomiędzy małżonkami; poczuli, że ich cóś dzieli, ale nie mogli jeszcze zrozumiéć, co-by to było?
Coraz mniéj przestawali ze sobą, coraz rzadsze i słabsze ognie pojawiały się w oczach Alexandra, gdy patrzył na Wincunię, coraz mniéj ona doznawała szczęścia, widząc je. Liczba ich pocałunków z sześćdziesięciu dziennie, jaką była w drugiém półroczu, zredukowała się do trzech. Spad nagły, ale zupełnie usprawiedliwiony w naturze podobnych stosunków: gdy miłość i szczęście małżonków wznosić się nagle zbyt wysoko zaczyna, i zniża się późniéj w piérwszym roku pożycia, to potém opada z szybkością matema-