„Wiem, że pani masz dziecko, i lubo nie wątpię, że w sercu swém i umyśle znajdziesz dostateczny zasób miłości i wiedzy, aby je jak najlepiéj wychować, sądzę jednak, że rady uczonych i kompetentnych ludzi nie będą pani może zbyteczne, a pewnie ułatwią rozwiązanie nie jednéj kwestyi, jakie pani przedstawią się w macierzyńskim zawodzie. Dla tego ośmielam się przesłać pani kilka książek, znajdujących się w moim zbiorku, a zupełnie mi niepotrzebnych, z nadzieją, że pani zechcesz przyjąć tę małą przysługę od dawnego przyjaciela.” Wincunia przeczytała, opuściła ręce na kolana i schyliła głowę na piersi.
Jakim cudem człowiek ten odgadł życzenia jéj, aby je spełnić tak prędko?
Są-ż pewne jasnowidzenia duszy, które, po przez przestrzeń, ukazują kochającym ludziom głębie dusz tych, których kochają?
Mogłoż to być, aby on kochał ją jeszcze, pomimo wszystkiego, co zaszło między nimi, pomimo czasu, który upłynął i rozstania, mającego już trwać zawsze?
A kiedy pisze, „że książki te nie są mi już potrzebne,“ ma-ż to znaczyć, że się nigdy nie ożeni, że nigdy nie będzie posiadał kobiety, która-by je czytać mogła dla pożytku jego własnych dzieci? A jeżeli tak jest, ileż nieskończonéj boleści w tak spokojnych i prostych wyrazach?
Jakże więc bezdenną była miłość, która tyle przebaczyła i taką siłę trwania posiada?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.